Badia: Chcę być częścią historii Piasta

09
lut

Ostatniego dnia obozu w Hiszpanii Gerard Badia udzielił nam bardzo osobistego wywiadu. - Piast dał mi wiele, gdy nie miałem nic... Czuję, że mam dług wobec klubu, który chcę jak najlepiej spłacić - przyznał "Badi".

Zima 2014

Pod hotel Albir Garden, który mieści się około 40 kilometrów od Alicante, podjeżdża samochód. Wysiada z niego niewysoki Hiszpan, na oko dobrze po trzydziestce, ale tak naprawdę ma ledwie 24 lata. Mężczyzna otwiera bagażnik i wyciąga z niego torbę. Niepewnie zerka na hotel. Jest przestraszony.

Hiszpan przyjechał na testy do drużyny z Polski. Nie zna języka, którym posługują się nad Wisłą, słabo radzi sobie po angielsku. Wie jednak, że gdzieś w hotelu jest człowiek, który mówi po hiszpańsku i ma na imię Adam. Pokonuje kilkustopniowe schody i przekracza rozsuwane drzwi. Jego oczom ukazuje się recepcja, przy której stoi dwóch mężczyzn w klubowych dresach z niebiesko-czerwonymi herbami na piersiach.

- Doskonale pamiętam przyjazd „Badiego” do hotelu. Podszedł do mnie i Wojtka Mroszczyka (ówczesnego trenera od przygotowania fizycznego – dop. red.) i powiedział tylko „jestem”. Wyglądał na przestraszonego. Mocno kontrastował z osobą drugiego Hiszpana, który przyjechał przed nim. Tamten miał 18 lat i pojawił się w hotelu wraz z dwoma agentami, którzy wszystko za niego robili. Ten młody miał ogromny luz, przedstawiano go jako przyszłą gwiazdę i on ewidentnie w to wierzył. Gerard był inny - skromny i wyraźnie spięty - wspomina Adam Fudali, kierownik drużyny Piasta.

Badia wziął do ręki klucz, który otrzymał od Fudalego. W drugą rękę chwycił torbę i pomaszerował za członkami sztabu szkoleniowego Piasta, prowadzącymi go do jego pokoju hotelowego. Aby do niego dotrzeć, musiał przejść obok basenu, usytuowanego w centrum ośrodka. Hiszpan mijał piłkarzy Piasta, odpoczywających po trudach porannych zajęć. 

Przed drugim tego dnia treningiem, trener Mroszczyk przeprowadził z oboma Hiszpanami testy sprawnościowe. - Po „Badim” od razu widać było, że gra w piłkę i o siebie dba. Był sprawny i rozciągnięty. Najważniejsze było jednak coś innego. Jak kazało mu się wykonać jakieś ćwiczenie, on robił to ze stuprocentowym zaangażowaniem. Determinacja Gerarda - którą tak doskonale znają kibice Piasta - aż od niego biła… - opowiada Fudali.

Zima 2016

Badia: - Bardzo chciałem dołączyć do drużyny. To była jedyna opcja, jaką miałem. Nie byłem w zbyt dobrej dyspozycji psychicznej. Z tyłu głowy miałem problemy, z którymi spotkałem się w swoim poprzednim klubie. Można było o mnie powiedzieć, że byłem rozbity. Wiedziałem jednak, że jestem w dobrej formie fizycznej, muszę wykonać dobrą robotę i zaprezentować się tak, aby wzięli mnie do drużyny. Byłem nerwowy, ale po pierwszym treningu powiedziałem sobie: „ciesz się czasem spędzonym tutaj, wyciągnij maksimum z treningów i sparingów”. Nie chciałem wywierać na sobie dodatkowej presji.

Co by z tobą było, gdybyś nie przeszedł testów?
- Przed przyjazdem na testy do Piasta rozmawiałem z trenerem jednego z zespołów i powiedział mi, żebym jechał się sprawdzić, ale jeśli mi się nie powiedzie - przygarnie mnie ta drużyna. Zostałbym jednak - chociaż przez pewien czas - półprofesjonalnym piłkarzem. Zarabiałbym, ale nie na tyle, aby się utrzymać. Moja żona ma firmę, która zajmuje się wulkanizacją i po zakończeniu kariery piłkarskiej będę jej pomagał w prowadzeniu biznesu. Pewnie musiałbym zacząć szybciej. Jednak ja się nie nadaję do wymiany opon! (śmiech). Naprawdę, nie mam o tym pojęcia. A tak na poważnie - wiedziałem, że Piast to olbrzymia szansa. Chwyciłem ją więc w obie ręce i nie puszczałem. Myślę, że wówczas nikt nie byłby w stanie mi jej wyszarpać.

W którym momencie stwierdziłeś, że udało ci się wykorzystać swoją szansę?
Po pierwszym sparingu w barwach Piasta - przeciwko Elche B - byłem zadowolony ze swojej postawy. Myślę jednak, że po drugiej grze kontrolnej, rozegranej z Shanhua FC, pojawiła się w mojej głowie myśl, że zostanę w Piaście. Po tym spotkaniu trenerzy Brosz i Wilk wzięli mnie na rozmowę i dali mi do zrozumienia, że chcą mnie w zespole. Po obozie przyjechałem do Gliwic i podpisałem umowę z Piastem. Teraz - z perspektywy czasu - mogę powiedzieć, że była to najlepsza decyzja w mojej dotychczasowej karierze.

Jak wyglądały twoje pierwsze tygodnie w Gliwicach?
- Początki były bardzo trudne. W Polsce jest zupełnie inaczej niż w Hiszpanii… szczególnie zimą, gdy przychodziłem do Piasta. Może latem nie odczułbym tej zmiany tak bardzo (śmiech). Nigdy wcześniej nie byłem w Polsce i wszystko było dla mnie bardzo trudne, na pierwszym miejscu z językiem. Jestem jednak otwartym człowiekiem i nie miałem problemów z aklimatyzacją w szatni. Już po dwóch tygodniach rozmawiali ze mną wszyscy zawodnicy. Teraz czuję się w Gliwicach jak w domu, jestem tu szczęśliwy, a o Polsce mam jak najlepsze zdanie. Moi przyjaciele wiedzą, że to kraj, który warto odwiedzić. Polska szybko się rozwija i jest tu mnóstwo miejsc, które warto zwiedzić.

A co na tę  przeprowadzkę powiedziała twoja żona?
- Gemma powiedziała krótko: „Ok, spróbujmy”, a potem się rozpłakała... Po tym jak trenerzy oznajmili mi, że chcą, abym wrócił z nimi do Polski, otrzymałem dwa dni wolnego na pozałatwianie swoich spraw. Upłynęły mi głównie na pakowaniu się i rozmowach z moją żoną o naszej przyszłości. Czas, w którym z Gemmą żyliśmy rozdzieleni, nie był dla nas łatwy. Teraz jednak mieszka ze mną w Gliwicach i bardzo się z tego cieszę. Jest fantastycznie. 
 
Kiedy podjęliście decyzję o tym, żeby żona przeniosła się z Hiszpanii do Polski?
- Cóż… Odbyliśmy bardzo poważną rozmowę kilka dni po przyjściu na świat mojej córki, Valerii. Poród był najtrudniejszym momentem w moim życiu. Nie mogłem być w szpitalu w chwili, gdy moja żona rodziła. To taki moment, w którym kobieta potrzebuje obecności swojego mężczyzny, a ja nie mogłem z nią być. Poród nie przebiegł bez komplikacji. Byłem załamany… jednak nie chcę do tego wracać. Najważniejsze dla mnie jest to, że teraz córeczka i żona są już zdrowe. Ja wierzę w istnienie równowagi na świecie i tego, że dobro, które się od siebie daje, wraca. Kiedy pojechałem do Gemmy,  powiedziałem jej, że musi ze mną wrócić do Polski. Ona przyznała mi rację, mówiąc, że mamy tylko jedno życie i musimy być blisko siebie. Najważniejsze było to, abyśmy byli razem, a wtedy ze wszystkim sobie poradzimy. To była bardzo dobra decyzja. Dzięki temu wszyscy jesteśmy szczęśliwi…

A wasze rodziny?
Powiedzieli, że jeśli takie rozwiązanie ma nas uszczęśliwić, to oni będą się z nami wspólnie cieszyć. Owszem, nie widują nas tak często jak kiedyś, ale pogodzili się z tym faktem. Trochę przeżywają, że Valeria dorasta z dala od nich, ale jakoś sobie radzimy. Dzwonimy do siebie przez Skype, Facetime… odwiedzają nas w Gliwicach, kiedy tylko mogą. Rodzina Gemmy przyjeżdża częściej niż moja, bo jej rodzice mogą lepiej połączyć wyjazdy ze swoimi obowiązkami zawodowymi. Moja mama natomiast jest fryzjerką i nie może zamknąć swojego zakładu na dłużej. Mieszkamy w małym miasteczku i właściwie wszyscy mieszkańcy się u niej strzygą. Mój tata natomiast zajmuje się domem, w którym również mieszkają nasi dziadkowie i też nie jest mu łatwo wyjechać. Częściej zatem gościmy u nas rodzinę mojej żony. Jednak w przyszłym tygodniu z Gemmą i Valerią do Gliwic przyjedzie moja mama. Zostanie jakiś tydzień, aby pomoc Gemmie się przeprowadzić. Teraz natomiast są w Barcelonie i kupują zimowe ciuszki małej. Wiesz jak to jest, kobiety na zakupach… (śmiech).
 
Jak wygląda wasze życie na co dzień?
Kiedy jestem na treningu, moja żona najczęściej spaceruje po mieście. Rankiem udaje się na tzw. na mały ryneczek przy ul. Górnych Wałów, zaopatrując nas w warzywa i owoce. Wszyscy sklepikarze zdążyli już ją poznać  - ona co prawda mówi po angielsku, ale nie ma problemu z komunikacją. Zna o wiele więcej nazw warzyw ode mnie. Obecnie, w związku z warunkami pogodowymi, rzadko wybieramy się na wspólne spacery i z utęsknieniem wyczekujemy wiosennej aury. Staramy się spędzać każdą chwilę razem, ale znajdujemy również czas na spotkania towarzyskie. Bardzo często widujemy się z resztą chłopaków i ich rodzinami.
 
Z podziałem obowiązków domowych nie było problemu?
Żadnego. Wiadomo, że najtrudniej jest z posiłkami. Moja żona codziennie gotuje. Dlatego też rano zajmuję się córeczką, a Gemma przygotowuje jedzenie. Najczęściej jem to co Valeria, czyli dużo warzyw. Oczywiście też potrafię gotować i bardzo lubię to robić. W trakcie obozu, kiedy dzwoniłem do mojej żony, to cały czas mi powtarzała, że chce już wrócić do Gliwic. Cały czas spędzała z dzieckiem. W Gliwicach ma trochę więcej czasu dla siebie. A każdy tego potrzebuje.
 
Czyli twoja żona w Polsce czuje się już jak u siebie?
Tak! Gemma czuje się tutaj bardzo dobrze. Jeśli nie byłaby szczęśliwa, to powiedziałaby to wprost. Nie miałaby z tym problemu. Ona uwielbia Polskę i cały czas się mnie pyta, kiedy będę miał wolne, bo chce jechać zwiedzać i poznawać nowe zakątki. Często pokazuje mi w internecie zdjęcie jakiegoś miejsca, zaznaczając, że to tylko trzy godziny drogi od Gliwic i moglibyśmy tam pojechać (śmiech). Ciągle wypytuje o dni wolne w moim napiętym harmonogramie treningowo-meczowym.

Na wolne nie pozwalają ci też kibice, prawda?
Faktycznie. Kibice często mnie zaczepiają, ale to jest świetne. Oni są genialni, nigdy nie usłyszałem od nich niczego złego, nawet gdy zdaję sobie sprawę z tego, że nie gram tak jak powinienem. Fani Piasta są cudowni wobec mnie i mojej rodziny. Żona niejednokrotnie wspominała jak w trakcie spaceru z córką spotykała się z uprzejmościami ze strony obcych jej ludzi. To niesamowite!

I jak się do tego odnosi?
To dla niej bardzo fajne uczucie. Ona czuje się w ten sposób chroniona. Wie, że może całkowicie bezpiecznie poruszać się po gliwickich ulicach. Gemma też jest bardzo otwarta, nie ma problemu z tym, żeby powiedzieć dzień dobry komuś nieznajomemu czy uśmiechnąć się. Lubi rozmawiać z ludźmi, wszyscy są dla niej bardzo mili. Jeszcze raz to powtórzę - to naprawdę niesamowite!
 
To poza murawą. A jak wygląda twoja relacja z kibicami podczas meczu?
Zawsze chcę grać najlepiej jak potrafię. Oczywiście słyszę trybuny, kiedy wchodzę na murawę. Aż brakuje mi słów, żeby to opisać. Jest to dobre nie tylko dla mnie, ale również dla całej drużyny.  W tym sezonie nie gram tyle, ile w ubiegłym, ale kiedy wchodzę z ławki, doping działa na mnie pobudzająco, to działa jak ogromny zastrzyk adrenaliny. Ostatnio rozmawiałem z Pietro i powiedział mi wprost: „Chłopie, gdy wchodzisz na boisko, to od razu dostajemy power. Wszyscy idą na maksa.

W sparingu z Benidormem byłeś kapitanem - to twój pierwszy raz z opaską na ramieniu.
Dla mnie to była niezwykła sytuacja. Na boisku, gdzie graliśmy z Benidormem, zaczynałem w Piaście. Tam rozegrałem swój pierwszy sparing. Po dwóch latach wbiegłem na tę murawę jako kapitan. Jasne, ktoś powie, że to tylko sparing, ale... funkcja kapitana to spore wyróżnienie. Zawsze staram się pomoc chłopakom, szczególnie młodszym, którzy biorą przykład ze starszych. Podpowiadam im, kiedy tylko mam taką możliwość. W naszej drużynie wiek nie gra jednak większej roli. Nikt nie gwiazdorzy. Wszyscy zapieprzają dla Piasta Gliwice!

Dyskusja z arbitrem też już była?
Zdarzyło się. Będąc kapitanem trzeba rozmawiać z sędzią. I w tym przypadku mogłem z nim komunikować się po hiszpańsku. Aczkolwiek to nie oznacza, że z Polakami nie mogę dyskutować. Staram się cały czas używać języka polskiego. Pamiętam sytuację, kiedy gość zagrał piłkę ręką i automatycznie krzyknąłem „ręka!”. Hiszpański sędzia popatrzył nam nie ze zdziwieniem, co wywołało sporo śmiechu wśród chłopaków.

Czujesz się już ważną postacią w tym zespole? 
Piast dał mi wiele i nigdy o tym nie zapomnę. Czuję, że mam dług wobec klubu. Chcę grać i trenować każdego dnia tak, jakby to był finał Ligi Mistrzów. Muszę oddać to Piastowi. Dla mnie to była najważniejsza decyzja w karierze, aby tu przyjść. Nie miałem nic. Teraz czuje się jak prawdziwy piłkarz. To jak ludzie zachowują się wobec mnie i mojej rodziny – to fantastyczne.

Mój agent spytał się mnie ostatnio czy jestem szczęśliwy, bo przecież nie gram zbyt dużo.  Zadał mi pytanie czy chcę zmienić klub. Powiedziałem mu, że nie, bo skupiam się na Piaście - chcę tego! Chcę zakończyć sezon najwyżej jak się da i chcę być częścią historii tego klubu!

ADAM FUDALI O GERARDZIE:

- Gerard ma niesamowity charakter. W niedużym ciele tkwi potężny wojownik. Sympatyczny, inteligentny i wiecznie uśmiechnięty człowiek. Wtedy - w 2014 roku -  był pod olbrzymią presją, a pokazał się z jak najlepszej strony. Zresztą, nadal to robi. Przyjechał do Polski i mimo, że nigdy z Hiszpanii nie wyjeżdżał, przebił się i tworzy trzon tej drużyny. Jest kawałkiem tego serca, które wszyscy dają na boisku.

- Gerard nieraz udowodnił, że za chłopakami stoi w każdej boiskowej sytuacji. Doskakuje do rywali w sprzeczkach czy utarczkach boiskowych Nieraz staje naprzeciwko dużo większemu zawodnikowi. Zostawia serce dla Piasta, a widać to nie tylko w strzelanych bramkach, ale i podczas spotkań z kibicami, gdy z nimi rozmawia. Gerard jest otwarty. Jest dla innych.

- Nie spodziewałem się, że jego historia się tak potoczy. Kiedy przychodził do Gliwic, był tutaj Ruben, który wtedy był gwiazdą. Ulubieńcem kibiców. Nie myślałem o tym, że wtedy ten przestraszony chłopak z holu hotelowego nakryje czapką Rubena, który też wiele zrobił dla Piasta. Ale on zostawia serce, niczego nie robi sztucznie. Już jest gliwiczaninem. Kocha Gliwice. Miał szansę stąd wyjechać, ale tego nie zrobił. Nie bez powodu.

Biuro Prasowe
GKS Piast S.A.